
Po bardzo obfitującym w ciekawe wydarzenia, nie tylko na torze, ale i poza nim, roku 2014, przyszedł czas na trochę spokojniejszy sezon 2015. Sezon, w którym rozkwitło sporo talentów, a liga została zdominowana przez zawodników bardzo młodych. W lidze na dobre pojawili się 17-latkowie: Maksym Drabik i Bartosz Smektała (9 wyścigów w sezonie 2014), a także 16-letni Dominik Kubera. Maksym już w tym sezonie był w stanie pokazać próbkę swoich możliwości, kończąc ze średnią 1,788, ale nawet taka wspaniała średnia nie pozwoliła mu uplasować się wśród trójki najlepszych juniorów ligi. W barwach aktualnego mistrza Polski, po drastycznej obniżce lotów przez Krzysztofa Kasprzaka, prym wiódł Bartosz Zmarzlik (2,333). W Lesznie najlepszym zawodnikiem był Piotr Pawlicki (2,192), a w Toruniu niespodziewanie najwyższą średnią uzyskał Paweł Przedpełski (2,050).
Przed sezonem doszło do kilku ruchów transferowych. Największym z nich było pozyskanie przez leszczyńską Unię Emila Sajfutdinowa, który miał sprawić, że Leszno powróci na szczyt. Do Tarnowa wrócił po rocznym pobycie w Gdańsku Leon Madsen, ale z klubem pożegnał się Greg Hancock, który zasilił rzeszowską Stal. W Toruniu, wobec zawieszenia za wpadkę alkoholową Darcy’ego Warda i odejścia Tomasza Golloba do Grudziądza, postawiono na Grigorija Lagutę i Jasona Doyle’a, a w Zielonej Górze próbowano ratować sezon powracającymi po zawieszeniach Patrykiem Dudkiem i wspomnianym wcześniej Wardem.

Darcy Ward, mimo że nie został dobrze przywitany przez miejscowych kibiców, prezentował się wyśmienicie, legitymując się średnią 2,200 na przestrzeni 7 spotkań, w których wystąpił. Po dziś dzień wszyscy pamiętają jego fenomenalny występ w derbach Ziemi Lubuskiej w Gorzowie, gdzie zdobył aż 20 punktów. Niestety, sezon zakończył się upadkiem w ostatnim biegu ostatniego meczu — upadkiem, który zakończył jego świetnie zapowiadającą się karierę.
Rozgrywki Ekstraligi w tym czasie zostały zdominowane przez dwie Unie, choć w odróżnieniu od poprzedniego sezonu, prym wiodła ta leszczyńska. Po początkowych problemach, porażce na własnym torze z KS Toruń w piątej kolejce i blamażu w siódmej, gdy ulegli Sparcie Wrocław aż 57:32, Unia do końca fazy zasadniczej nie przegrała już żadnego spotkania. Mimo to, nie mogła być pewna swego przed fazą play-off. Rewanżowe starcia z ekipami z Torunia i Wrocławia wygrywane były minimalnie — oba w stosunku 46:44, a to zapowiadało ciężką przeprawę w półfinale, gdzie rywalem Unii miały być właśnie toruńskie Anioły.
Już pierwszy mecz pokazał, że obawy nie były bezpodstawne. Unia, prowadzona przez duet Pawlicki – Sajfutdinow, próbowała przeciwstawić się torunianom, ale nawet mimo 15 punktów Emila i 11 Piotra, wystarczyło to tylko na 41 punktów drużyny. W Toruniu prym wiodła młodzież: Paweł Przedpełski (11+1) i Oskar Fajfer (8+1). Podobnie było w meczu rewanżowym, w którym zdobyli oni odpowiednio 9+2 i 6+3, ale było to sporo za mało, żeby obronić zaliczkę z pierwszego spotkania. Zawiódł po raz kolejny Jason Doyle (1 punkt u siebie, 4 na wyjeździe), a w Lesznie do kompletnego duetu Pawlicki (14+1) – Sajfutdinow (12+3) dołączyli Nicki Pedersen (13) i Grzegorz Zengota (10+1). Unia wygrała 53-37 i po raz drugi z rzędu zameldowała się w finale ligi, tym razem z dużo większymi oczekiwaniami niż rok wcześniej.

W finale czekała jednak Sparta. Ta sama Sparta, która w fazie zasadniczej rozbiła Unię na własnym torze, i ta sama Sparta, która w finale na własnym torze pojechać nie mogła. W związku z remontem Stadionu Olimpijskiego, na ostatnie mecze sezonu 2015 przeniosła się do Częstochowy i to właśnie pod Jasną Górą odbyło się pierwsze starcie finałowe, które, jak się wydawało, rozwiało wszelkie wątpliwości w kwestii mistrzostwa. Spartanie, pozbawieni atutu własnego toru, nie poradzili sobie z rywalem. Punktowała praktycznie tylko trójka zawodników: Tai Woffinden (12), Maciej Janowski (13) i Maksym Drabik (10). Byki były jednak w tym dniu nie do zatrzymania, co przełożyło się na 49 punktów całej drużyny. A to przed rewanżem na własnym torze była ogromna zaliczka.
Nie wszystko jednak okazało się być aż tak kolorowe, a sam przebieg rewanżu był dość zaskakujący. Po początkowym prowadzeniu Unii 15:9, będącym zasługą 16-letniego wówczas Dominika Kubery, który w biegu juniorskim pokonał Maksyma Drabika, a w kolejnym starcie za swoimi plecami przywiózł Macieja Janowskiego, nastąpił spartański zryw. Po ośmiu wyścigach rezultat na tablicy wyników przedstawiał się zgoła odmiennie: 22:26. Połowa strat odrobiona, a emocje, których miało brakować, buzowały coraz mocniej. W wyścigu dziewiątym nastąpiło jednak przebudzenie zawodzącego do tej pory Tobiasza Musielaka. Wraz z Nickim Pedersenem pokonali oni podwójnie parę Michael Jepsen Jensen i Tomasz Jędrzejak. Mecz wrócił do wyniku remisowego, i dokładnie taki wynik utrzymał się do samego końca. Na nic zdał się komplet punktów Taia Woffindena. 45:45. We Wrocławiu zabrakło głębi, liderzy nie otrzymali wsparcia od zawodników drugiej linii, a leszczynianie udowodnili, że każdy zawodnik w drużynie ma do odegrania swoją rolę. Unia po pięciu latach powróciła na najwyższy stopień podium, a rządy młodzieży miały sprawić, że ciężko będzie ją zdetronizować.
Fot: Retro Speedway
Autor Piotr Wojciechowski