
Apetyty kibiców po sezonie 2017 były bardzo rozbudzone. Był to jeden z najciekawszych sezonów w historii Ekstraligi. Nic dziwnego, że oczekiwania wobec nadchodzących rozgrywek również były bardzo wysokie. W Lesznie budowała się właśnie potęga oparta na juniorach z miejscowej akademii, a wszystkie inne kluby starały się im dorównać.
Unia poczyniła przed sezonem kosmetyczne zmiany, angażując dochodzącego do formy sprzed koszmarnej kontuzji Jarosława Hampela, a także w miejsce zawodzącego Petera Kildemanda, 22-letniego Brady’ego Kurtza. Bardziej znaczące zmiany zachodziły w innych drużynach. Szymon Woźniak zamienił Spartę Wrocław na Stal Gorzów, a w jego miejsce do Wrocławia sprowadzono kolejnego z australijskich 22-latków, Maxa Fricke’a. Ze Stali odszedł Niels Kristian Iversen, który znalazł zatrudnienie w Toruniu. Nie było to jedyne wzmocnienie w grodzie Kopernika, ponieważ do drużyny dołączył po dwóch latach przerwy Jason Doyle, a na stałe miał w niej występować również Jack Holder, który z dobrej strony pokazał się w końcówce ubiegłego roku. W przeciwną stronę do Doyle’a powędrował Michael Jepsen Jensen, do którego w Falubazie dołączył również zastąpiony w Unii Hampel Grzegorz Zengota. Z Rybnika do Częstochowy zawędrował Fredrik Lindgren, a w Grudziądzu zatrudnienie znalazł Przemysław Pawlicki.

I to właśnie Lindgren został rewelacją początkowej fazy rozgrywek, zdobywając w pierwszych pięciu spotkaniach aż 75 z 81 możliwych do wywalczenia punktów. Zanotował przy tym trzy komplety, a cztery z tych punktów stracił na torze ówczesnego mistrza Polski z Leszna. Mistrza Polski, który nowy sezon również rozpoczął fantastycznie. W pierwszym meczu zremisował na wyjeździe ze Spartą Wrocław, a później kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa aż do ósmej kolejki, w której zmierzył się z… późniejszym spadkowiczem z Tarnowa. W meczu dwóch imienniczek doszło do niemałej sensacji, gdy tarnowskie Jaskółki pokonały Byki 47:43. Niepowodzeniem zakończyły się również dwie kolejne delegacje leszczynian. W Częstochowie przegrali oni 47:43, a w Gorzowie zremisowali 45-45. Wyjazdową niemoc udało się przełamać w Zielonej Górze, gdzie mecz zakończył się wynikiem 38:52. Na swoim torze Unia totalnie dominowała rywali, tylko jeden mecz wygrywając mniej niż 10 punktami. Mimo chwilowej zadyszki, leszczynianie z dużą przewagą wygrali rundę zasadniczą i przed startem fazy play-off byli zdecydowanym faworytem do sięgnięcia po kolejne złoto.
Walka o awans do czołowej czwórki toczyła się do samego końca i dopiero ostatni bieg meczu pomiędzy Włókniarzem Częstochowa a GKM-em Grudziądz rozwiał wątpliwości. W nim byliśmy świadkami pojedynku Leona Madsena z Antonio Lindbaeckiem, który rozstrzygnął się na ostatnim łuku. Madsen wyrwał z rąk Szweda drugą pozycję w wyścigu, która pozwoliła Włókniarzowi zremisować mecz i zdobyć kluczowy w kwestii awansu punkt. Sezon zakończył się dla drużyny z Torunia, która musiała zadowolić się piątym miejscem.
W półfinale Częstochowianie nie odegrali jednak większej roli i dwukrotnie ulegli Stali Gorzów, przegrywając dwumecz aż 80:100. Podobnie wyglądał drugi półfinał, w którym Unia wygrała oba mecze ze Spartą Wrocław w stosunku 48:42. Tym samym, po 4 latach, znów w finale spotkały się drużyny Bartosza Zmarzlika i Piotra Pawlickiego.

W pierwszym z finałowych starć totalnie zawiódł Janusz Kołodziej, który w trzech startach nie zdobył ani jednego punktu, a ciężar utrzymania zespołu w grze wziął na swoje barki właśnie Pawlicki, który zdobył 13 punktów i 1 bonus, przegrywając tylko raz, z Bartkiem Zmarzlikiem. Dobry występ zanotował także Emil Sajfutdinow (10+1) oraz leszczyńscy juniorzy, którzy w sumie na torze pojawili się siedem razy i w żadnym z tych wyścigów nie przywieźli zera. W Stali najlepszym zawodnikiem poza Zmarzlikiem był Vaculik, który jednak w środkowej fazie zawodów dwa razy ukończył biegi na ostatniej pozycji, a w całych zawodach zgromadził 9 punktów. Stal wygrała 46:44, ale przed rewanżem nastroje w Lesznie były bardzo dobre, a Unia była faworytem do tego, żeby obronić mistrzostwo. Byki w rewanżu nie zamierzały długo czekać. Po trzech wyścigach na tablicy wyników widniał wynik 13:5, a straty poniesione w Gorzowie były już tylko wspomnieniem. Wyścig czwarty przyniósł jednak bolesną niespodziankę: Piotr Pawlicki w parze z Dominikiem Kuberą ulegli podwójnie Bartoszowi Zmarzlikowi i Rafałowi Karczmarzowi, a Stal wysłała sygnał, że nie zamierza składać broni. Pierwsza seria zakończyła się wynikiem 14:10. W drugiej gospodarze dołożyli kolejne cztery punkty, mimo fatalnego występu Pawlickiego, który nie przywiózł punktów, a po drugiej serii Unia prowadziła 25:17. Wydawało się więc, że przewaga jest bezpieczna, ale gorzowianie posłali do boju rezerwę taktyczną w postaci Zmarzlika. W biegu ósmym Piotr Pawlicki po raz trzeci w tym spotkaniu nie potrafił pokonać żadnego z rywali, a Stal poszła za ciosem w biegu dziewiątym. W Lesznie nastąpiło prawdziwe trzęsienie ziemi. Wynik 27:27 sprawiał, że na prowadzenie w dwumeczu wróciła Stal. Byki musiały się szybko przeorganizować i zrobiły to w najlepszy możliwy sposób. Janusz Kołodziej w wyścigu dziesiątym pokonał Bartosza Zmarzlika i dał sygnał do walki. W jedenastym wyścigu wycofano zawodzącego Pawlickiego i okazało się to strzałem w dziesiątkę. Kurtz i Smektała wygrali 5:1. Unia zdominowała czwartą serię startów i przed wyścigami nominowanymi prowadziła 44:34, a po wyścigu czternastym zapewniła sobie mistrzostwo. Piotr Pawlicki tym razem był największym problemem Unii. W całym meczu zdobył zaledwie 2 punkty. W jego buty wszedł jednak Kołodziej, który w pełni zrehabilitował się za pierwszy mecz, zdobywając 11+1, a kolejne 10+1 dołożył niezawodny Emil Sajfutdinow. W Lesznie stworzono hydrę, która nawet przy słabszej postawie jednego z liderów potrafiła wygrywać mecze. Nawet te decydujące o mistrzostwie Polski!
Foto: Patryk Kowalski
Autor: Piotr Wojciechowski