
Po pełnym zawirowań sezonie 2016 przeszliśmy płynnie do roku 2017, w którym polski żużel, za sprawą odbudowy ośrodków w Lublinie, Gnieźnie i Ostrowie, powrócił do trzech klas rozgrywkowych. W Ekstralidze natomiast wszystko miało toczyć się zgodnie ze schematem znanym z poprzednich lat. Choć, jak się później okazało, w tej dyscyplinie sportu niczego nie możemy być w 100% pewni.
Wśród obrońców tytułu doszło do małych, ale bardzo istotnych przetasowań. Bartosz Zmarzlik skończył wiek juniora, co spowodowało konieczność przemeblowania składu. Dołączył również Martin Vaculik, a z klubem pożegnali się Matej Zagar i Michael Jepsen Jensen. Bardzo solidne wzmocnienie poczyniono w Lesznie, do którego po pięciu latach powrócił Janusz Kołodziej. Zespół z Wrocławia uzupełnił swoją kadrę o wielki talent łotewskiego żużla – Andrzeja Lebiediewa, a w Zielonej Górze postanowiono dać szansę Jacobowi Thorssellowi.
Zanim sezon zdążył się na dobre rozpocząć, na całe środowisko jak grom z jasnego nieba spadła informacja o wypadku największej legendy polskiego speedwaya. Tomasz Gollob, podczas zawodów motocrossowych, upadł i doznał poważnych obrażeń. Pierwsze wieści mówiące o urazie kręgosłupa niestety się potwierdziły, a Tomasz został skazany na długą i wyczerpującą walkę o powrót do zdrowia, która trwa po dziś dzień.

Runda zasadnicza przebiegała w sposób bardzo wyrównany, a którejkolwiek z drużyn ciężko było odskoczyć. Prym wiodły wspomniane wcześniej drużyny z Zielonej Góry, Wrocławia, Gorzowa i Leszna. Po czternastu kolejkach byliśmy świadkami arcyciekawej sytuacji. Pierwszy Falubaz miał bowiem zaledwie dwa punkty przewagi nad czwartą w tabeli Unią Leszno. Nie inaczej było na dole tabeli. Pomiędzy szóstym GKM-em Grudziądz a ósmym ROW-em Rybnik różnica również wynosiła tylko dwa punkty. Choć warto wyjaśnić, jak doszło do tego, że to właśnie rekiny, a nie pogrążona w kryzysie drużyna z Torunia, spadły z ligi.
11.06.2017 odbył się mecz w Rybniku, w którym miejscowy ROW mierzył się z Włókniarzem Częstochowa. Mecz zakończył się wynikiem 49:41 i wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Niestety, po meczu Grigorij Laguta poddany został kontroli antydopingowej, która wykazała obecność niedozwolonego środka – meldonium. W konsekwencji Lagucie odjęto punkty z tego spotkania, a wynik zweryfikowano na 38:41. Rybnik stracił trzy punkty do ligowej tabeli (pierwszy mecz w Częstochowie zakończył się wynikiem 48:42), których po dyskwalifikacji swojego lidera i problemach kadrowych, jakie dotknęły zespół w końcówce sezonu, nie był w stanie już nadrobić. Spadek został przypieczętowany w ostatniej kolejce w Lesznie, które właśnie szykowało się do rozpoczęcia fazy play-off.
Unia miała się w niej zmierzyć z triumfatorem rundy zasadniczej, Falubazem Zielona Góra, z którym miała bardzo dobre wspomnienia z dwóch wcześniejszych meczów tego sezonu. Pierwszy z nich zakończył się wręcz deklasacją 64:26; można to było jednak zrzucić na wczesną fazę sezonu i wypadek przy pracy. Dużo bardziej zastanawiający był jednak fakt, że w rewanżu w Zielonej Górze Falubaz ponownie przegrał z Unią, tym razem 48:42, choć to z kolei tłumaczono brakiem Jasona Doyle’a. W półfinale wszystko miało się zmienić, ale gdy w pierwszym spotkaniu padł wynik 50:40, a Unia pokazała, że mimo czwartego miejsca w tabeli nie zamierza składać broni w walce o złoty medal, wątpliwości momentalnie wróciły. Druga odsłona tego pojedynku zaczęła się optymistycznie dla zielonogórzan, gdy Mateuszowi Tonderowi udało się w biegu juniorskim poskromić duet Smektała – Kubera, ale dwa kolejne wyścigi wygrane przez leszczynian podwójnie sprawiły, że Unia prowadziła 16:8. Falubaz odrabiał straty, ale ani na moment nie wyszedł w tym meczu na prowadzenie. Mecz zakończył się wynikiem 45:45 i awansem Byków do finału ligi. A w nim mieli zmierzyć się ze Spartą Wrocław, która w starciu dwóch osłabionych brakiem swoich ważnych ogniw (Maksym Drabik w spotkaniu rewanżowym i Niels Kristian Iversen w obu) zespołów pokonała Stal Gorzów.

Wspomniany Maksym nie wystąpił również w pierwszym ze spotkań finałowych w Lesznie, ale mimo to jego drużyna była w stanie stawiać opór rywalom. Po ośmiu wyścigach na tablicy wyników nadal widniał remis 24:24. Później nastąpił zryw gospodarzy: dwa podwójne zwycięstwa i odskok na osiem punktów. Wymiana ciosów trwała w najlepsze, bowiem już wyścig później wrocławianie odrobili cztery punkty, pokonując podwójnie bardzo mocną parę Kołodziej – Smektała. Tak szybko, jak je odrobili, tak szybko je jednak stracili, ulegając 5:1 w wyścigu dwunastym. Trzy remisy na koniec zawodów i 49:41. Zaliczka solidna, ale nie gwarantująca sukcesu w rewanżu, zwłaszcza w obliczu powrotu do składu Sparty Maksyma Drabika.
Mecz we Wrocławiu zaczął się od prawdziwego trzęsienia ziemi. Już po trzech wyścigach Spartanie odrobili straty, prowadząc w tym momencie 13:5. Unia musiała bardzo szybko otrząsnąć się z początkowego amoku. Każdy bieg w tym momencie mógł być kluczowy dla dalszych rozstrzygnięć. Nadzieją miał być Janusz Kołodziej, który w wyścigu czwartym pierwszy raz pojawił się na torze. Uległ jednak Drabikowi i tylko zwycięstwo Smektały nad Milikiem pozwoliło nie pogłębić strat, a gdy w wyścigu piątym desygnowany z rezerwy taktycznej Kołodziej przyjechał ostatni, zaczęło się robić bardzo nerwowo. Wszystko miało się jednak zmienić i, jak to najczęściej w żużlu bywa, dokładnie w tym momencie nastąpiło przełamanie Unii. Zawiódł po raz kolejny świetny w pierwszym spotkaniu Milik, a para Pawlicki – Zengota odrobiła cztery punkty. W wyścigu siódmym obudził się Kołodziej i strata zmalała do zaledwie dwóch punktów. Unia złapała rytm, ale żużel po raz kolejny pokazał nam swoje piękno. Vaclav Milik reaktywował swoje supermoce w wyścigu ósmym, a ten, tak samo jak dziewiąty, zakończył się wynikiem 5-1 dla Sparty. 32:22. Dziesięć punktów przewagi utrzymywało się aż do gonitwy trzynastej, w której Unia wygrała 4:2. Wynik na tablicy świetlnej wskazywał 43:35, a w dwumeczu 84:84. Mistrzem na ten moment była drużyna z Wrocławia, ale do rozegrania cały czas pozostawały dwa najważniejsze wyścigi. W obu z nich podwójnie triumfowali goście, przeważając szalę tego zwariowanego widowiska na swoją stronę. Po dwóch latach Unia Leszno powróciła na tron! Rozwijająca się systematycznie młodzież miała być gwarantem sukcesów na kolejne lata, a leszczyńscy kibice z optymizmem mogli wypatrywać następnego roku. Dla reszty fanów zakończył się właśnie jeden z najbardziej pasjonujących i przepełnionych skrajnymi emocjami sezonów w historii.
O tym wyjątkowym sezonie pisaliśmy jakiś czas temu na naszej stronie. Artykuły znajdziecie TUTAJ oraz TUTAJ
Fot: Patryk Kowalski
Autor: Piotr Wojciechowski