Przed Wami Wielka 13 Spisków Sezonu 2025!

Wielka Gala Ekstraligi już za nami, nagrody rozdane, więc czas na nieco inne podsumowanie – z przymrużeniem oka i dużą dawką dystansu. Sezon 2025 w polskim żużlu obfitował w emocje, kontrowersje i sytuacje, które szybko stały się pożywką dla teorii spiskowych. W tym artykule zebraliśmy najbardziej barwne i absurdalne historie, które krążyły w internecie, na forach kibiców i w mediach społecznościowych. Od podejrzeń o ustawione mecze, przez kontrowersyjne decyzje sędziów, po rzekome „polowania” na zawodników – wszystko opisujemy z przymrużeniem oka, pokazując, jak kreatywne potrafi być środowisko żużlowe.
Uwaga: materiał ma charakter humorystyczny. Czytamy je z dystansem i uśmiechem, bo żużel bez odrobiny teorii spiskowych byłby po prostu… nudny.
No to jedziemy! Pora zanurzyć się w te najbarwniejsze teorie tego sezonu. Uprzedzamy: logiki tu mniej niż w regulaminie, ale za to humoru więcej niż na niejednej konferencji prasowej.
Spisek nr 1: Leon, Włókniarz i plan na spuszczenie Falubazu
Sezon 2025 ledwo się rozpoczął, a już kibice dostali pierwszy prezent – teorię spiskową godną scenariusza Netflixa. Bohaterem oczywiście Leon Madsen, który po dość burzliwym odejściu z Włókniarza miał zacząć w nowym klubie… delikatnie mówiąc – jak nie on. Kilka mizernych występów, dziwne tłumaczenie, że testuje silniki prosto od producenta, bez tunera, zmiana mechanika i bum! Internet już wie swoje: Leon to żużlowy agent pod przykrywką. Według tej teorii, wcale nie chodziło o rozwój kariery ani świeże wyzwania. Nie, nie. On podobno dogadał się ze starym klubem, żeby specjalnie pogrążyć Falubaz i tym samym uratować Włókniarza, który akurat zalicza „ostatnie lata w dołku”.

Tak, dobrze czytacie. Madsen, zamiast skupić się na wygrywaniu biegów, rzekomo poświęcił swój sezon, reputację i kontrakt, żeby… uratować dawnych kolegów przed spadkiem. Brzmi absurdalnie? Oczywiście. Każdy kibic Włókniarza i Falubazu padł ze śmiechu, gdy tylko usłyszał taką teorię – a jednak miała ona swoje pięć minut w internecie. Bo w świecie żużlowych spisków nawet najbardziej nieprawdopodobne historie potrafią znaleźć odbiorców.Ale przyznajcie – jakby tak kiedyś powstał film „Mission: Ekstraliga”, Leon spokojnie dostałby główną rolę.
Miarka jednak rzekomo przebrała się w chwili, gdy podczas meczu w Częstochowie do parkingu została zaproszona przez klub… była żona Madsena. Oficjalnie – wielka fanka żużla i przyjaciółka częstochowskiego środowiska. Nieoficjalnie? Według teorii – ruch mający dwa cele: po pierwsze, sprowokować Leona i nagrać ewentualny wybuch agresji jako dowód w ich głośnej sprawie sądowej. Po drugie – wyprowadzić go z równowagi i sprawić, by „położył” mecz. I tutaj twist fabularny: zamiast się rozpaść, na tor wrócił stary, dobry Madsen, jakby napędzony całą sytuacją. Układy ze starym klubem? Teorie w internecie? Wszystko nagle prysło, a Leon jechał tak, jakby chciał udowodnić, że żadna spiskowa narracja nie ma z nim nic wspólnego. A wisienką na torcie stał się moment po meczu – Madsen, żegnając się z kibicami po zwycięstwie, wysyłał buziaczki w stronę trybun. Zamiast oklasków spotkał się jednak z falą gwizdów i wyzwisk. Cała teoria nie ma sensu? Oczywiście. Ale im mniej sensu, tym lepszy spisek – i dlatego żyła własnym życiem jeszcze długo po tym spotkaniu.
Spisek nr 2: Bartek kontra system SGP czyli jak utrudnić aby urozmaicić, tymczasem w lidze ułatwić?
Cykl Grand Prix zawsze dostarcza emocji, ale w sezonie 2025 kibice dostali coś jeszcze – teorię o tym, że organizatorzy celowo utrudniają życie Bartkowi Zmarzlikowi, żeby widowisko nie stało się zbyt jednostronne.
Podczas rundy w Warszawie, w parku maszyn, doszło do ostrej wymiany zdań z udziałem naszego reprezentanta i oficjeli. Atmosfera zrobiła się gęsta jak dym po starcie, a wszystko działo się na oczach przedstawicieli mediów. O co poszło? Ano o magiczne zniknięcie najlepszego czasu Bartka Zmarzlika. Mistrz świata w kwalifikacjach Q1 przegrał przejazd z Janem Kvechem, ale nagle okazało się, że jego rezultat (13,152 s) miał… nie zostać uwzględniony. Kamera telewizyjna pokazuje jedno, stoper pokazuje drugie, a tabelka – trzecie. Team Polaka bronił swojego stanowiska, nagrania potwierdziły ich wersję, a sprawą zajął się sam Phil Morris, dyrektor cyklu. Wyszło na jaw, że problemy z pomiarem czasów dotknęły nie tylko polsko-czeskiej pary, ale też innych zawodników.

Kilka rund później i sytuacja wręcz filmowa: Bartek wygrał eliminacje czasowe, po czym albo udzielał wywiadu albo rozmawiał z kimś w parkingu. Do dziś sprawa nie została jasno postawiona. W tym samym czasie losowano numery startowe. Zmarzlika nie ma, losowanie trwa, kolejka się przesuwa. Kiedy wreszcie się Bartek pojawił to wylądował… na samym końcu kolejki, bo przecież się spóźnił. Dla kibiców? Woda na młyn. Internet zalała teoria, że to wszystko sprytny plan: utrudniać Polakowi życie, żeby inni też mieli szansę wygrać. W końcu – jak mawiają spiskowi eksperci – „Zmarzlik bez przeszkód i tak by wygrał wszystko, więc trzeba mu trochę podciąć skrzydła”. A żeby było ciekawiej, przypomniano też wydarzenia sprzed dwóch lat, gdy Bartek został zdyskwalifikowany w jednej z rund za… nieregulaminowy kevlar. Przypadek? Oczywiście, że nie – według teorii to część większego planu pt. „Jak zatrzymać Bartka”.
Do tego wszystkiego kibice wytykają jeszcze inne „smaczki” – bronowanie płotu akurat wtedy, gdy Bartek startuje z czwartego pola, celowe, mocne podlewanie toru tuż przed jego wyścigami, czy drobne manipulacje, które miały rzekomo „utrudnić mu życie”. Pojedynczo to zwykłe sytuacje torowe, ale zebrane razem tworzą obraz spisku, który dla fanów jest niczym paliwo rakietowe dla kolejnych teorii. I tak oto mamy drugiego Jamesa Bonda w żużlu. Tyle że zamiast walczyć z globalną organizacją przestępczą, Zmarzlik podobno musi stawiać czoła regulaminom, konferencjom i kłodom rzucanym pod nogi a raczej pod koło.
Ale to jeszcze nie koniec wątku Bartka. Finał w Vojens tylko dolał oliwy do ognia. Walka o mistrzostwo świata była prosta: wystarczyło, żeby Zmarzlik przyjechał tuż za Brady’m Kurtzem, a tytuł byłby jego – jednym punktem. I wtedy pojawiła się teoria: Michael Jepsen Jensen, jadący w tym samym biegu, miał rzekomo specjalnie puścić Polaka przed siebie. Cel? Ułatwić mu drogę po złoto albo przynajmniej sprawić, by o wszystkim decydowała wyłącznie bezpośrednia rywalizacja z Kurtzem. Prawda to czy przypadek? Zdecydujcie sami.
Co ciekawe, w tym samym czasie, gdy w Grand Prix miał rzekomo pod górkę, w lidze krajowej – według teorii – było dokładnie odwrotnie. Mało który sędzia wykluczał Zmarzlika w spornych sytuacjach. Kontrowersyjne starty, ostrzejsze akcje na torze, dociskanie lub wręcz wrzucanie kolegów w płot – wiele z nich uchodziło mu płazem, jakby arbitrzy chcieli zapewnić mu prostą ścieżkę do kolejnego drużynowego mistrzostwa. I tak powstała nowa narracja: w SGP rzucają mu kłody pod koła, a w lidze pomagają, żeby zawsze był na topie. Dwa światy, jeden Bartek – i niekończąca się fabryka teorii spiskowych.
Spisek nr 3: Polonia Bydgoszcz i tajemnicze zniknięcie drużyny
Sezon 2025 w 2. Ekstralidze też dostarczył materiału dla teoretyków spisków. Finałowy mecz Polonii Bydgoszcz z Unią Leszno na torze gospodarzy zapowiadał się jak pokaz siły – dwie drużyny z topu, stawką awans. I co? Pierwsze dziesięć wyścigów to fenomen dla Bydgoszczy. Biegi pełne emocji, zawodnicy w formie życia, a przewaga nad Lesznem sięga 14 punktów. Kibice wiwatują, eksperci notują, a internet eksploduje zachwytami. A potem… totalna zmiana, jakby drużyna wyparowała. Dosłownie. Od 11. wyścigu woda pojawia się na torze, a Bydgoszcz jakby rozpłynęła się w powietrzu. Leszno odrabia absolutnie wszystko: 5:1, 5:1, 5:1, aż do remisu.

I tu wkracza teoria spiskowa: Bydgoszcz nie chce awansu. Nie są gotowi na wyższe wydatki, większą presję i… mniejsze zarobki w wyższej lidze. Bo paradoksalnie – w Ekstralidze łatwiej o gorsze wyniki, a co za tym idzie mniej punktów i premii dla zawodników. A tak? Kolejny rok w 2. Ekstralidze to znowu seria zwycięstw, mecze o finał, więcej punktów do zdobycia, a więc i więcej pieniędzy do podziału. Do tego dochodzi jeszcze kwestia stadionu, który – delikatnie mówiąc – wciąż sporo odbiega od ekstraligowych standardów. Według spiskowych teorii lepiej więc przeczekać, złapać dodatkowych sponsorów, rozbudować zaplecze i dopiero wtedy realnie powalczyć o awans. A ten sezon? To miał być piękny spektakl – dramatyczny, pełen zwrotów akcji i zakończony happy endem dla Leszna. Czy to ma sens? Nie musi.
Atmosfera po tym spotkaniu była jednak dramatyczna. Z trybun posypały się gwizdy i krzyki, a w sieci rozgorzała burza. Niektórzy zawodnicy woleli w ogóle zniknąć z mediów społecznościowych, żeby nie mierzyć się z falą krytyki i teorii snutych przez kibiców.
A potem przyszedł rewanż barażowy ze Stalą Gorzów – i déjà vu: defekty, upadki, nieporozumienia na torze, a momentami wręcz kuriozalne sytuacje, jakby cały wszechświat uparł się przeciwko Polonii. Zawodnicy gubili punkty, blokowali się nawzajem, a z boksu słychać było więcej westchnień niż dopingu. Nic więc dziwnego, że po spotkaniu znów wróciła teoria o „niechcianym awansie”. Czy Bydgoszcz naprawdę tak bardzo nie chciała wejść do PGE Ekstraligi? Czy to tylko sportowy pech i nerwy w najważniejszym momencie sezonu? Internet już wydał wyrok, ale my – jak zawsze – zostawiamy ocenę Wam.
Spisek nr 4: ROW Rybnik i finansowa egzekucja Stali Gorzów

Mecz o utrzymanie pomiędzy ROW Rybnik – Stal Gorzów zakończył się wynikiem 39:51, co samo w sobie mogłoby być zwykłym rezultatem sportowym… gdyby nie fakt, że teoria spiskowa twierdzi coś zupełnie innego. Według internetowych detektywów, ROW miał celowo przegrać wysoko, żeby pogrążyć finansowo już i tak zadłużoną Stal Gorzów (temat finansów tego klubu przewija się praktycznie cały sezon, w różnych odsłonach). Księgowa klubu wyrywała włosy z głowy, a prezes Mrozek zacierał ręce na sama myśl, jak bardzo uda mu się dołożyć problemów finansowych przeciwnikowi.
Internet oczywiście natychmiast podchwycił historię: ROW jako „agent finansowy” Stali, Stal jako ofiara, a kibice? Oni dostali kolejny powód do wymyślania alternatywnych zakończeń sezonu. Wszyscy wiemy, że Stal ma problemy i długi, które stale narastają, o czym świadczą liczne doniesienia medialne (wątek ten przewija się jeszcze kilka razy). Bo w żużlu, jak w dobrym serialu, każdy ruch ma znaczenie, a każdy wynik może kryć tajemniczą intrygę.
Spisek nr 5: „Andrzej Lebiediev poleca…” – klątwa spadku

Od kilku sezonów, gdzie tylko pojawia się Andrzej Lebiediev, drużyna kończy rozgrywki ligę niżej. Przekonały się o tym choćby Wilki Krosno czy Unia Leszno w minionym roku. Nic więc dziwnego, że kibice zaczęli żartować, iż Łotysz przyciąga pecha – i tak narodziła się „klątwa Lebiedieva”. Początki tego hasła są jeszcze zabawniejsze. Wszystko wzięło się z reklamy pewnego marketu budowlanego, w której Andrzej z uniesionym kciukiem mówił: „Andrzej Lebiediev, polecam”. Internet szybko podchwycił motyw i przechrzcił go na… „poleca spadek”.
Internet oczywiście nie pozostawia tego pytania bez odpowiedzi. Powstała cała gama teorii – od „Lebiediev jest agentem spadku” po „jego kontrakt skrywa tajemniczy zapis wstrząsający tabelą”. Logika? Nie trzeba jej szukać – humor i absurd tej klątwy w pełni wystarczyły, aby temat żył w sieci i rozgrzewał wyobraźnię kibiców.
Czy tym razem Stal Gorzów zdoła przełamać tę passę i utrzyma się w lidze, czy też historia zatoczy koło, a „polecany spadek” ponownie stanie się faktem? O ile Gorzów utrzymał się w lidze sportowo, tak wiele mówi się też o rosnących problemach finansowych Stali Gorzów. Sytuacja w klubie jest bardzo dynamiczna – jednego dnia mówi się o planach stabilizacji, następnego o długach i niepewnej przyszłości. Czy gorzowianie w ogóle pojadą w przyszłym sezonie i w jakiej lidze?
Spisek nr 6: Sparta Wrocław i Włókniarz Częstochowa – tor pod kontuzjowanych
W pierwszym meczu pomiędzy Spartą Wrocław a Włókniarzem Częstochowa nagle pojawił się problem: zły stan toru po opadach i odwołanie spotkania. Oficjalnie powód był prosty – warunki niebezpieczne dla zawodników. Kibice jednak szybko stworzyli własną interpretację: według teorii, zarówno Sparta, jak i Włókniarz do meczu podchodziły z mocno pokaleczonymi składami. Rzekomo celowo przełożono mecz, a tor „spreparowano” tak, by nie nadawał się do jazdy. Wszystko po to, żeby kluczowi zawodnicy – na przykład Doyle – zdążyli wrócić po kontuzjach i w pełni sił mogli walczyć w przełożonym spotkaniu. Internet oczywiście natychmiast podchwycił temat: czy to tylko przypadek, że tor nagle stał się niezdatny do jazdy akurat wtedy, gdy brakowało czołowych zawodników?

Spotkanie zostało odwołane, co dla wielu było sporym zaskoczeniem. Owszem, wrocławski owal faktycznie przyjął solidne opady deszczu, ale już kilka godzin przed meczem nad miastem świeciło słońce i w teorii nic nie stało na przeszkodzie, by zawody pojechały zgodnie z planem. Tym bardziej że tor nie był przykryty plandeką, a sam pojedynek nie miał statusu „zagrożonego”. Pierwsze niepokojące sygnały o stanie nawierzchni pojawiły się dopiero 40 minut przed startem, gdy na pierwszym wirażu rozpoczęto nietypowe prace mające poprawić jakość toru. I właśnie to – brak plandeki, późne ruchy i niespodziewane decyzje – dolało oliwy do ognia w spiskowych interpretacjach.
Co zabawne, mecz ten został przełożony na termin po meczu rewanżowym. Jeszcze większym paradoksem była późniejsza historia samego rewanżu (chociaż przed pierwszym meczem) – rozegranego w błocie, przy fatalnych warunkach, z upadkami, czerwonymi kartkami i ogromną frustracją wśród zawodników, kibiców oraz samych komentatorów. W efekcie doszło do sytuacji kuriozalnej: spotkanie w „lepszych” warunkach odwołano, a to w znacznie „gorszych” udało się rozegrać. Nic dziwnego, że dla kibiców cała historia stała się kolejnym paliwem dla spiskowych narracji.
Spisek nr 7: Polonia Piła – Start Gniezno i perfekcyjny deszcz
W krajowej lidze żużlowej nie mogło zabraknąć dramatów pogodowych, które natychmiast nabierają wymiaru spiskowego. Mecz Polonii Piła z Startem Gniezno. Na tę konfrontację wyprzedały się wszystkie bilety. To miało być prawdziwe święto żużla w Pile, a zamiast tego kibice zobaczyli skandal, po którym pozostał niesmak. Fani nie zostali nawet wpuszczeni na stadion, zawodnicy nie mogli wejść na tor, a powodem okazał się nieregulaminowy tor – choć w niedzielę pogoda była dobra, a padało tylko przez pewien czas w sobotę.

Ostatecznie mecz został odwołany w godzinę rozpoczęcia zawodów, mimo że fakty były dość oczywiste: dzień wcześniej organizatorzy starannie przygotowali tor, wyrównali nawierzchnię, a pogoda zapowiadała piękny dzień. I wtedy przyszło 15 minut ulewy, które zalały cały owal. Nawierzchnia została uklepana jak zwykle, ale ze względu na 7 stopni w nocy nie zdążyła odparować. Wynik? Spotkanie nazwane skandalem i ogromny żal kibiców, który ulał się przed bramą stadionu.
Na całą sytuację szybko zareagowały też władze ligi. Po analizie dokumentów i rozmowach z obiema stronami, Polonia nie tylko straciła szansę na rozegranie meczu, ale dodatkowo została ukarana finansowo za nieprawidłowe przygotowanie toru i niedopilnowanie obowiązujących procedur. Swoje konsekwencje poniosły też osoby odpowiedzialne – toromistrz klubu został zawieszony aż na 12 miesięcy, a kierownik zawodów oraz trener Norbert Kościuch usłyszeli karę po pół roku zawieszenia (z tym że w przypadku szkoleniowca wykonanie kary odroczono na rok).
Internet nie mógł tego tak zostawić. Błąd w sztuce? Powstała teoria, że Gniezno ukartowało wszystko – w porozumieniu z drużyną z Gdańska, z którą jeździli wcześniej – aby spotkać się właśnie w tym meczu w Pile i w ten pokrętny sposób wymusić walkower na swoją korzyść. Taka narracja pojawiała się w sieci wielokrotnie, a sami działacze Gniezna mocno naciskali na przyznanie walkowera gospodarzom spotkania. Czy to realistyczne? Logika w tym momencie przestała się liczyć.
Spisek nr 8: Finały w Krajowej Lidze Żużlowej – teoria o sprzedanym finale

jakiegoś sensu i logiki.
Kolejna teoria również związana jest z Polonią Piła. Według internetowych „znawców” finały z Wybrzeżem Gdańsk nie były do końca czyste, bowiem sezon w wykonaniu Wybrzeża był wręcz koncertowy – drużyna jechała pewnie, wygrywała, a kibice zaczynali już liczyć punkty do awansu. I nagle… przyszły mecze finałowe z Polonią Piła. To nie była ta sama drużyna. Starty nie wychodziły, walki nie było, a wszystko, co wcześniej działało jak szwajcarski zegarek, nagle rozsypało się jak domek z kart. Internet nie mógł tego tak zostawić. W mig pojawiła się teoria, że… Gdańsk specjalnie sprzedał finał. „Ukartowane”, „dogadane”, „oni nie chcą awansu” – grzmieli komentujący. Dlaczego mieliby to zrobić? Tu logika nie jest potrzebna. Ważne, że puzzle układają się w obrazek: nie jechało → musiało być ustawione. W dodatku w sieci pojawiło się skojarzenie z Polonią Bydgoszcz, która też miała rzekomo „nie chcieć” awansu ze względów organizacyjno-finansowych.
Całą teorię dodatkowo podsycała złość kibiców oraz nieprzyjemne sytuacje, jakie miały miejsce po meczu. Frustracja, rozczarowanie i irytacja sprawiły, że internet kipiał od domysłów i komentarzy. Oliwy do ognia dolewała też wcześniejsza pewność – i kibiców, i samego klubu – że awans jest praktycznie formalnością. Pojawiały się nawet głosy, że w Gdańsku już szykowano skład pod wyższą ligę. Tym większy był szok, gdy wszystko rozpadło się właśnie w finale. Absurd? Oczywiście. Ale czy to kogoś powstrzymuje?
Spisek nr 9: Kubera i teoria nowego klubu – jak plotka urosła do spisku
Jak wiecie, nie dotykamy tematów transferowych, dopóki zawodnik czy klub nie ogłoszą ich oficjalnie. Powód jest prosty – zbyt łatwo o plotki, które potem żyją własnym życiem. Idealnym przykładem jest sytuacja z początku sezonu, kiedy w sieci pojawiła się informacja, że Dominik Kubera ma już zmienić klub po zakończeniu rozgrywek. Sezon ledwo się rozpoczął, a w komentarzach od razu pojawiły się głosy: „jeździ, ale mu nie zależy, bo i tak dogadany jest gdzie indziej”.

Od tamtej chwili każda słabsza dyspozycja Kubery była obarczona łatką „on już myślami w nowym klubie”. Miarka przebrała się jednak w finale z Toruniem. W 9. biegu został wykluczony po kontakcie z Patrykiem Dudkiem i w konsekwencji przepadły punkty, które mogły być kluczowe w kontekście całego dwumeczu. I wtedy wybuchła lawina komentarzy – „Kubera zawalił finał, bo i tak ma już nowy klub”. Ta teoria szybko urosła do jednego z najgorętszych tematów finału – bo nic tak nie nakręca emocji jak łączenie sportowego błędu z rzekomym „drugim dnem” transferowym.
I właśnie dlatego plotki transferowe tak mocno podgrzewają środowisko żużlowe. To temat, który zawsze pięknie się klika, bo kibice uwielbiają dyskutować o „co by było, gdyby” i układać skład na kolejny sezon. Ale trzeba pamiętać, że taka narracja potrafi działać na szkodę zawodnika – łatwo przykleić mu łatkę „nielojalnego” albo „zawodnika bez serca do jazdy”. Plotki mogą też skłócać kibiców – zamiast wspierać swoją drużynę, zaczynają oni doszukiwać się zdrady i kombinacji tam, gdzie często zwyczajnie była tylko sportowa porażka albo słabszy dzień.
Po sezonie Dominik udzielił szczerego wywiadu dla Canal+, w którym opowiedział, co naprawdę go motywowało do odejścia i jaka panowała atmosfera w klubie w ostatnich miesiącach. Jego słowa odbiły się szerokim echem – a prezes klubu odpowiedział mu w nowym serialu dokumentalnym tej samej stacji, komentując całą sytuację z własnej perspektywy. Efekt? Kolejna fala komentarzy, interpretacji i emocji. Kibice znów się podzielili, a media żużlowe miały temat na kolejne dni.
Dlatego dla nas ważne są wyłącznie oficjalne informacje – ogłaszane przez samych zawodników lub kluby. Plotkami i domysłami niech zajmują się inni, my wolimy trzymać się faktów i tego, co faktycznie wydarzyło się na torze i poza nim. Tym bardziej że historia wciąż się pisze – a wraz z każdym kolejnym „pewnym na 100% newsem” zmienia się także klub, do którego rzekomo ma trafić Kubera. I nagle okazuje się, że wszystkie wcześniejsze „niezawodne informacje” wywracają się do góry nogami niczym zawodnik na pierwszym łuku w deszczu.
Spisek nr 11: Polowanie na Dudka i sprzedany finał
Wielki finał. Koniec sezonu. Emocje na poziomie szczytu Mount Everestu, a w Toruniu po pierwszym meczu euforia — 18 punktów przewagi po kapitalnym widowisku. Obie drużyny czekały na rewanż jak na dzień sądu. Wiarozol toruński lał się niczym deszcze tropikalne, a napięcie rosło z każdą minutą. I nagle — już od pierwszych biegów kontrowersje. Drugi łuk, upadek Jack’a Holdera i Patryka Dudka. W tym momencie prowadził Kubera, a Holder przy krawężniku próbował wejść pod Dudka. Dudek zostawił mu miejsce, ale w szczycie łuku zaczął lekko ciąć do wewnętrznej. Kontakt, upadek, decyzja: wykluczony Holder. Internet od razu ochrzcił to „pierwszą kropką” – początkiem układanki innej teorii. Czy to przypadek, czy celowe zagranie, by uderzyć w świeżo upieczonego mistrza Europy?

Druga odsłona to dziewiąty bieg. Dudek znów na prowadzeniu, ale tym razem podjeżdża pod niego Dominik Kubera. Efekt? Kolejny upadek Dudka, a Kubera wykluczony z powtórki. To już „druga kropka”. Dwa incydenty, dwa wykluczenia zawodników Motoru, dwa razy ten sam bohater w roli ofiary. Kibice natychmiast ochrzcili to „polowaniem na Dudka”. Dlaczego? Teoria jest taka: presja była gigantyczna, Motor walczył o odrobienie strat i utrzymanie mistrzowskiej korony, a Dudek – w ich oczach – stał się celem. Wykoszenie najsilniejszego zawodnika drużyny przeciwnej zdecydowanie ułatwi sprawę i prawie się to udało, bo po pierwszym upadku, Dudek schodził z toru trzymając się za rękę. Na jego szczęście nic poważnego się nie stało i mógł kontynuować walkę.
Ale na tym nie koniec. Z dwóch kropek rodzi się większy obrazek, a wraz z nim druga teoria: finał został sprzedany. Dlaczego? Według jej zwolenników to Dudek, a nie Holder, powinien zostać wykluczony w pierwszym biegu. Gdyby tak się stało, cały dwumecz rzekomo skończyłby się wynikiem 90:90, a mistrzem byłby Motor Lublin ponieważ był lepszy w rundzie zasadniczej. Tymczasem decyzje sędziego (te dwie kropki) układały się w narrację, że Toruniowi trzeba było pomóc, a mistrzowską passę Motoru zatrzymać. Oczywiście, wielu ludzi w środowisku twierdzi, że decyzje sędziego były prawidłowe. Ale finały mają to do siebie, że każdy przegrany szuka przyczyn poza sobą. W efekcie internet żyje dwoma równoległymi wersjami: jedni widzą polowanie na Dudka, drudzy sprzedany finał. Wspólny mianownik? Frustracja i poczucie niesprawiedliwości.
Umarł król, niech żyje król.
Spisek nr 12: ZZ i lewe L4 – klucz do utrzymania (chwilowego)?

Baraż i kolejna teoria! Stal Gorzów po dramatycznym barażu z Polonią Bydgoszcz utrzymała się w PGE Ekstralidze. Co tym razem wywołało gorąca dyskusję? „Zastępstwo zawodnika” (ZZ) za Oskara Fajfera. Zgodnie z regulaminem gorzowianie mogli korzystać z tej opcji w przypadku kontuzji jednego z trzech zawodników: Martina Vaculíka, Andersa Thomsena lub właśnie Fajfera. I to właśnie Polak – po meczu z Włókniarzem – poinformował, że doznał złamania łokcia. Gorzowianie wykorzystali ten zapis perfekcyjnie. Najpierw bez problemu odprawili z kwitkiem Rybnik a w barażu żużlowcy jadący za Fajfera zdobyli aż 15 punktów z trzema bonusami w ośmiu startach, co daje średnią 2,25 pkt na bieg – wynik, o jakim sam Oskar w tym sezonie mógł tylko pomarzyć (jego średnia wynosiła 1,238).
I tu właśnie zaczęło się gdybanie: czy to przypadek, że kontuzja przyszła akurat w idealnym momencie? W sieci momentalnie pojawiły się komentarze sugerujące, że kontuzja mogła być „strategiczna”, a lewe L4 stało się sposobem na przedłużenie ligowego życia Stali. Sam Fajfer jednak nie zostawił na tych spekulacjach suchej nitki. Z jednej strony więc mamy fakty – regulaminowe ZZ, skuteczność na torze i oficjalne potwierdzenie urazu. Z drugiej – komentarze i domysły, że „zbyt pięknie się to złożyło”. Teoria, że „ZZ i lewe L4 uratowały Stal”, stała się jednym z hitów końcówki sezonu.
A czy ten ratunek faktycznie pomoże Stali? To już zupełnie inna historia. Bo choć na torze, w teorii, gorzowianie utrzymali się w Ekstralidze, to nad klubem wciąż wiszą pytania o coraz mniejszą stabilność finansową i przyszłość w lidze. Sportowo – tak, utrzymali się. Ale czy pojadą? To pytanie zostaje otwarte… przynajmniej do początku kolejnego sezonu. Tym bardziej że sytuacja wokół klubu jest niezwykle dynamiczna – zmienia się z tygodnia na tydzień, a kolejne doniesienia tylko potęgują wrażenie, że w Gorzowie nic nie jest jeszcze przesądzone.
Spisek nr 13: Jarosław Hampel i transfer widmo

Pod koniec sezonu portale i redakcje żużlowe rozpisywały się o tym, że Jarosław Hampel w kolejnym roku będzie reprezentował barwy Włókniarza Częstochowa. Dziennikarze brali to niemal za pewnik, kibice zdążyli już nawet ułożyć w głowie skład na przyszły sezon. I wtedy przyszła niespodzianka. Podczas meczu w Lublinie Hampel ogłosił… koniec kariery, a zamiast emocji na częstochowskim owalu – turniej pożegnalny na Lubelszczyźnie. Zamiast transferowej bomby, mieliśmy wybuch teorii spiskowych: że patrząc na problemy Częstochowy (a jak pokazał nam koniec sezonu i zmiana właściciela klubu – są większe niż sądziliśmy), wolał zakończyć karierę, niż wpakować się w kolejny sezon w tak niepewnym klubie. Faktem jest, że rozmowy podobno były prowadzone, ale – jak to często bywa – bez konkretów i deklaracji, które mogłyby dać solidne podstawy do ogłaszania wielkich newsów. To jednak nie przeszkodziło mediom i kibicom w snuciu wizji pewnego transferu.
Nie warto wierzyć we wszystko, co piszą internetowi znawcy na forach, w mediach społecznościowych, czy co opowiada wujek kolegi mechanika. Często swoje trzy grosze dorzucają też branżowe portale, które – zamiast tonować emocje – dolewają oliwy do ognia. Publikują krzykliwe nagłówki o „sensacyjnych doniesieniach” czy „pewnych informacjach”, które często z prawdą mają niewiele wspólnego. Ważne, żeby się kliknęło, a parę groszy wpadło. Swoją drogą, ciekawe, jakie emocje wywoła ta treść – ile razy oberwiemy hejtem, a ile razy zostaniemy „bohaterami” negatywnych wpisów czy analiz w mediach. Bo w końcu w dzisiejszym świecie nie liczy się, czy masz rację, tylko czy budzisz emocje. A żużel, jak wiadomo, tych emocji dostarcza aż nadto – nie tylko na torze. To napędza cały ten medialny chaos, w którym niekiedy trudno już odróżnić fakt od plotki.
Niektóre teorie spiskowe żyją dłużej niż cały sezon, inne starzeją się błyskawicznie i bardzo źle. Podobnie z transferami – dopóki nie zostaną potwierdzone oficjalnie, lepiej traktować je jak ciekawostkę, a nie pewnik. Bo żużel i tak zawsze pisze własny scenariusz – zwykle dużo ciekawszy od tego, co rodzi się w odmętach forów i komentarzy. Wiarę – lub brak wiary – w te teorie zostawiamy Wam. Oczywiście to nie wszystkie spiskowe opowieści tego sezonu. Było ich znacznie więcej – krótsze, doraźne, pełne sprzeczności, często powtarzane w parku maszyn, przy grillu czy w komentarzach pod postami. My wybraliśmy te najbardziej barwne i absurdalne, bo żużel emocjami stoi. A to właśnie w emocjach rodzą się najciekawsze – choć nie zawsze logiczne – historie.
Przypominamy: nie rozsiewamy tych teorii, nie oskarżamy nikogo ani nie krytykujemy. To jedynie felietonowy przegląd pokazujący, jak barwne i kreatywne bywa żużlowe środowisko. Niejednokrotnie też bardzo krzywdzące dla zawodników, trenerów czy klubu.
Paradoksalnie, bawiliśmy się świetnie, zbierając je w jednym miejscu. Każdy ma swój rozum i własne prawdy, a naszym celem nie było nakręcanie kolejnych spisków, lecz jedynie ich lekkie podsumowanie. A jeśli chodzi o absurdy – to już materiał na zupełnie inny felieton. W końcu żużel absurdami stoi.

Na koniec – mały eksperyment. Nieprzypadkowo w tym tekście znalazło się trzynaście teorii spiskowych… a właściwie nie do końca trzynaście. Gdzie jest spisek numer 10? Celowo pominęliśmy jeden z numerów. Dlaczego? Bo chcieliśmy sprawdzić, ilu czytelników naprawdę czyta uważnie – zwłaszcza długie artykuły – a ilu tylko „przelatuje” po tekście, skupiając się na nagłówkach i emocjach.
To nie złośliwość, a raczej mała lekcja pokazująca, jak łatwo przeoczyć szczegół i jak szybko rodzą się plotki. Wystarczy jedno niedopowiedzenie, by uruchomić lawinę domysłów. Właśnie tak działają teorie spiskowe – brakujący element wystarczy, by ktoś dopisał własną historię.
Pewnie pojawią się komentarze na naszych mediach społecznościowych w stylu: „ej, nie umiecie numerować”, „pominęliście punkt” czy „błąd redakcji”. Spokojnie – to tylko potwierdzi naszą tezę, że wielu czyta po łebkach, a nie do końca i nie ze zrozumieniem. Albo… że część z nich po prostu szuka błędów, by móc je wytknąć przy pierwszej okazji. Bo przecież w internecie nic nie cieszy tak bardzo, jak wytknięcie komuś „wpadki”.
Przecież właśnie od takich drobiazgów zaczynają się… największe teorie spiskowe.
Autor: Lisek Chytrusek
Zdjęcia: Patryk Kowalski, Kuba Barański
Grafika: ZD Media
Źródła teorii: fora internetowe, komentarze pod naszymi postami, portale branżowe, plotki w parkingach, wujek kolegi mechanika i inne źródła, którym nie do końca można ufać

